Prasa

Prasa

Zawsze możesz do mnie przyjść

W gabinecie Wojciecha Góreckiego ulatniają się gdzieś nerwice i depresje, alkoholicy tracą zapał do picia, chorzy zaprzyjaźniają się ze swoim bólem i ten łagodnieje. Jąkający się odzyskują władzę nad językiem, a ludzie owładnięci obsesyjną myślą powoli się od niej uwalniają.

- Trzeba pamięć przykrego zdarzenia wyjąć z mroków podświadomości - mówi Górecki - ujawnić, pokazać pacjentowi i przemienić tamten strach w oswojonego wróbla. Po kilku seansach dolegliwość ciała bądź duszy znika. Na zawsze.

Jest hipnologiem. Terapii hipnozą uczył się u profesor Marii Szulc. Wnętrze jego gabinetu przypomina las: podłogi i ściany wyłożone drewnem, a dywan, zasłony, fotele i poduchy w zieleni. Na ścianach wiszą reprodukcje z widokami gór, rzek i drzew. Cicha, odprężająca muzyka sączy się leniwie, jak strumyk po łąkach. Ziołowy zapach kadzideł dopełnia poczucia spokoju i bezpieczeństwa.
W gabinecie Wojciecha Góreckiego ulatniają się gdzieś nerwice i depresje, alkoholicy tracą zapał do picia, chorzy zaprzyjaźniają się ze swoim bólem i ten łagodnieje. Jąkający się odzyskują władzę nad językiem, a ludzie owładnięci obsesyjną myślą powoli się od niej uwalniają.

- Trzeba pamięć przykrego zdarzenia wyjąć z mroków podświadomości - mówi Górecki - ujawnić, pokazać pacjentowi i przemienić tamten strach w oswojonego wróbla. Po kilku seansach dolegliwość ciała bądź duszy znika. Na zawsze.

Jest hipnologiem. Terapii hipnozą uczył się u profesor Marii Szulc. Wnętrze jego gabinetu przypomina las: podłogi i ściany wyłożone drewnem, a dywan, zasłony, fotele i poduchy w zieleni. Na ścianach wiszą reprodukcje z widokami gór, rzek i drzew. Cicha, odprężająca muzyka sączy się leniwie, jak strumyk po łąkach. Ziołowy zapach kadzideł dopełnia poczucia spokoju i bezpieczeństwa.

Zło mieszka w przeszłości

Wojciech Górecki mieszka i pracuje w Legionowie. (...) Pomaga ludziom. Płytką albo głęboką hipnozą dochodzi do korzeni problemu... To, że większość z nich tkwi w depresji jest skutkiem wydarzeń z pierwszych lat życia.

Trudno na przykład uwierzyć, że może istnieć związek między bolącym ramieniem a dziecięcym wózkiem. Zgłosił się raz czterdziestoletni lekarz. Gdy miał lat osiemnaście, przeżył śmierć bliskiej osoby. To był wstrząs. Od tej chwili pojawił się ból ramienia, który trwał nieprzerwanie aż do chwili, gdy przyszedł do Góreckiego. Jako lekarz przebadał ramię na wszelkie sposoby. Stosował różne terapie, maści i masaże. Dotarł do największych specjalistów. Na nic. W zielonym gabinecie poddał się płytkiej hipnozie. Terapeuta cofnął go do dzieciństwa, aż pacjent opowiedział zdarzenie. Miał może dwa latka. Mama wiozła go wózkiem. Była na górce, gdy nagle wózek wyrwał się jej z rąk. Zaczął pędzić coraz szybciej, wreszcie się przewrócił i zawisł nad przepaścią. Dziecko upadło na prawe ramię. Wystarczyło kilka seansów, by lekarz pozbył się dolegliwości.

Pułapka dzieciństwa czeka latami, jak kleszcz

Dlaczego skutki dramatycznego wydarzenia ujawniają się po tylu latach? - Do 12. roku życia podświadomość przyjmuje każdą sugestię i trzyma ją, jak zapasy w magazynie - tłumaczy Wojciech Górecki. - Czeka na właściwy moment: na stres. W nieszczęściu wola człowieka i jego siły życiowe słabną na tyle, że następuje zwarcie między świadomością i podświadomością. Przebija się iskra z mroków do światła. Ukryte i niegroźne ujawniło się i zapanowało. Rozrosło niekontrolowanie. Jeżeli nasze dorosłe życie przebiega szczęśliwie, to zła przeszłość może się nigdy nie przebić. Jak ten zasuszony kleszcz, który potrafi 20 lat czekać na ofiarę. Wreszcie ta suszka obumiera. Ale komu nie przydarzają się kłopoty?

Kłopot to dla każdego to co innego. Przyszła raz do Góreckiego młoda kobieta, która dostała silnej nerwicy po... urodzeniu dziecka. Śmiertelnie bała się wyjścia z domu. Terapeuta cofa ją w przeszłość. Dziewczyna urodziła się na wsi. Rodzice wychodzili w pole, a ją zamykali w szopie razem z wózkiem. Było ciemno i groźnie. Wyczołgiwała się na czworakach, biła rękami w drzwi, płakała, strasznie się bała. Stres porodu i wózek dziecinny wyłuskały z głębi tamto traumatyczne przeżycie. Po 12 sesjach w zielonym gabinecie dziewczyna pozbyła się lęku.

Albo historia jednego małżeństwa. Mąż kochał żonę, ale przed każdym zbliżeniem wstępował w niego "diabeł": bił ją i znęcał się. Dopiero hipnoza ujawniła, że sam był kiedyś bity, wręcz maltretowany przez rodziców i liczne starsze rodzeństwo. Nie wystarczyło znaleźć przyczyny. W czasie kolejnych spotkań terapeuta sprawił, że mężczyzna po latach wybaczył swoim bliskim. Dopiero wtedy opuścił go "diabeł".

Zamknęli dziecko w trumnie

Coraz więcej ludzi cierpi na depresję. Ona też ma początek w pierwszych latach życia. Mąż przywiózł kiedyś żonę. Straciła zupełnie apetyt na życie. Najpierw przestała malować paznokcie, zaniedbała swój wygląd, wreszcie nie chciała nawet wstawać z łóżka. Podczas seansu wyszło na jaw, że była maltretowana psychicznie przez rodziców. Pochodziła ze wsi. Matka i ojciec często przywiązywali ją sznurami do stołu albo do szafki i wychodzili na całe dnie.

Pewna kobieta trafiła do Góreckiego z dziwną nerwicą. Najpierw bała się cmentarzy i kościołów, potem nie mogła nawet wyjść z domu. Lęk narastał, jakby cmentarz sam mógł podejść pod okna. Terapeuta był zaskoczony, gdy cofnął ją do dzieciństwa. Miała 5 lat i wtedy umarła jej babcia. Trumna stała w domu i starsze rodzeństwo zamknęło w niej dziewczynkę.

Któregoś dnia do zielonego gabinetu w Legionowie trafił sześćdziesięciolatek z silną depresją. Chciał się rzucić pod pociąg. Przez trzydzieści lat małżeństwa musiał ustępować żonie. Powiedział, że dalej już tego nie zniesie. Jego kolega też był nękany przez swoją i niedawno popełnił samobójstwo. Ma przynajmniej spokój. To był trudny przypadek dla Wojciecha Góreckiego, ponieważ znękanego męża nic już nie cieszyło. Po prostu nie chciał żyć i tyle. Hipnoza ujawniła, że mężczyzna był najmłodszy z czwórki rodzeństwa i od zarania zmuszano go do ciężkiej pracy i bito. Na nim się wszyscy wyżywali. Nauczył się godzić z nieszczęściem i ustępować. Z kolei jego żona pochodziła również z rodziny wielodzietnej. Ale ona była najstarsza i dominowała. Przyzwyczajona do rozkazywania znalazła sobie męża, który zgodził się być jej poddanym. Na przywrócenie mężczyźnie chęci do życia potrzeba było aż 19 seansów.

Mył ręce na widok psa

Ludzie czasem stają się niewolnikami własnej myśli, która rozrasta się w ich duszy podobnie, jak tkanka rakowa w ciele. Jeden z pacjentów, zobaczył raz w kościele człowieka, który na jego oczach zemdlał. Pomyślał, że on też może kiedyś zemdleć i co wtedy? Coraz częściej nachodziła go ta myśl, aż przestał chodzić do kościoła. Bał się.

Inny ciągle mył ręce. Cofnięty w przeszłość opowiedział terapeucie, że w piątej klasie miał nauczycielkę, która ciągle przypominała dzieciom o myciu rąk. Robiła to obrazowo. Opisywała wstrętne zarazki i to podziałało na wyobraźnię chłopca. Wiele lat później myśl wróciła. Zaczął rozważać, co by zobaczył pod mikroskopem na skórze rąk, gdyby dotknął psa. Albo czegoś innego. Powtarzał to w kółko, aż myśl nim zawładnęła. Na sam widok psa musiał umyć ręce, bo czuł rozmnażające się na palcach zarazki.
Pracownik banku pomyślał raz, że mógłby się pomylić przy liczeniu pieniędzy. Pomyślał po raz drugi, trzeci, setny. Współpracownicy mieli z nim coraz większy kłopot, ponieważ przy jego okienku stały najdłuższe kolejki. Bankowiec po kilkanaście razy obracał w rękach ten sam plik banknotów. Klienci się niecierpliwili.

Rozchorowała się z poczucia winy

To była historia smutno-romantyczna. Ona miała szesnaście lat, gdy wyszła za mąż z wielkiej miłości za starszego o dwa lata chłopaka. Nie wiadomo, dlaczego wkrótce go zostawiła i się rozwiedli. Wyjechała i ślad po niej zaginął. Chłopak próbował jej szukać, ale bezskutecznie. Ona związała się z kimś "na kocią łapę" i urodziła syna. Potem owdowiała. On miał bardzo nieciekawe małżeństwo. Po 30 latach wreszcie ją znalazł: schorowaną, z silnymi bólami reumatycznymi. Leki już nie pomagały, nie mogła po nocy spać, wyła z bólu. Jej choroba trwała dokładnie 30 lat. Tyle czasu żyła z poczuciem winy, że zostawiła kochanego i kochającego mężczyznę. Zeszli się. A po 20 sesjach w zielonym gabinecie ona przestała cierpieć z bólu.

Ból wygląda jak kaptur mnicha

Wojciech Górecki pyta ludzi, jaki jest ich ból. Jaki ma kolor i kształt. Jeden mężczyzna powiedział, że wygląda jak mnisi kaptur - bez twarzy i pochodzi z młodych lat. Terapeuta prosił, by człowiek zamienił go w przyjaciela i zaczął z nim rozmawiać. Ból się wtedy zmniejsza i zaprzyjaźnia z nami.
Chory na serce widział ból jako czerwoną kuleczkę z trupią czaszką. Czasem wystarczy tylko pomyśleć, by kolor zmienił się w myślach na przykład na niebieski czy zielony i już udręka znacznie się zmniejsza. Pewien pacjent wyraźnie ujrzał, że jego męka ma kształt czarnej deski, dokładnie o wymiarach jeden metr na 20 centymetrów, a w dotyku jest gładka.

U innego męczarnie cielesne przybrały postać dużego grubego człowieka o niesympatycznej twarzy. Stracił ma zawsze jeden kolor: czarny. Kształty tylko na bardzo różne: prostokąt, czaszka, kula.

Trzeba wysłać problemy nad wodę

Ktoś nam zrobił krzywdę jeden raz. Nasza pamięć zapamiętała i teraz powtarza ją w kółko, jak zdartą płytę. Wciąż i wciąż od nowa cierpimy. Jesteśmy dla siebie gorsi niż tamten krzywdziciel. Żeby przerwać to pasmo "zdartej płyty" - trzeba wybaczyć. Kobietę bito w dzieciństwie za wszystko, bez tłumaczenia. Dziś boi się ona zarazków, liczb i założenia rodziny. Terapeuta prosi, by wyobraziła sobie morze. - Idziesz po ciepłym, mokrym piasku - mówi. - A teraz pochyl się i napisz: "Kocham cię, mamo. Wybaczam ci". Przybiega fala i zmywa słowa, porywa je w głąb, w przeszłość. I zmienia Twoją matkę na lepszą. Alkoholicy przyjeżdżają z bliskimi. W czasie hipnozy szuka się przyczyn picia, bo alkoholizm też ma korzenie w przeszłości. Kiedy się je wypowie, wódka przestaje smakować. Hipnoterapią osiąga się tu 95 procent skuteczności.

Wśród klientów Góreckiego sporo jest biznesmenów. On ich przenosi wyobraźnią w góry lub nad morze, na początek dla relaksu. - Wyobraź sobie ciepłą morską wodę. Schodzisz na dno, widzisz rekiny i małe czerwone rybki...

Gdy muszą pokonać trudności w pracy, zabiera ich w myślach nad rzekę z silnym rwącym nurtem. Każe układać drzewa w poprzek, jedno na drugim, aż powstanie zator. Teraz próbują zator zlikwidować. Jak? Kombinują. Rękami, linami...

Jeśli sprawa dotyczy duszy, terapeuta wysyła klienta do "starca". Uosabia on w naszej podświadomości sumienie. Mędrzec zabiera człowieka do swego domu, sadza w wygodnym fotelu, uśmiecha się. "Możesz zawsze do mnie przyjść" - mówi na pożegnanie. I człowiek czuje, jak nabiera pewności siebie, jak rośnie w nim siła. Bo ma jednego przyjaciela, który zawsze powie prawdę i pomoże naprostować drogę życia. A to bardzo dużo.

Agata Bleja
WRÓŻKA 1/2002

Hipnoza - pomost do podświadomośc...Poprzedni
Biohipnolog pomaga jej pokonać bez...Następny

zobacz również

Gabinet hipnoterapii i psychoterapii im. prof. Marii Szulc

ul. Mierosławskiego 15/1, 01-549 Warszawa

tel.: 22 839 21 61

tel. kom. 606 366 994

e-mail: info@gabinet-hipnozy.pl