2 x czarna magia?
Z roku na rok wzrasta w kraju spożycie alkoholu i powiększa się liczba alkoholików
Był
wówczas o tuzin lat młodszy. Pełen zapału, świeżo po studiach. Od
początku swej pracy zaczął stykać się z... normalnym zjawiskiem:
wszelkie poważniejsze sprawy załatwiało się przy akompaniamencie brzęku
kieliszków. Poprzednio Jan Mołga nie miał okazji pić zbyt często, czy
zbyt wiele. Teraz okazje zjawiły się. W 1958 r. poznał Annę. Nie
wiedziała. Ożenił się. Zachowywanie tajemnicy zmuszało do ograniczenia
picia. Była więc poprawa. Lecz trwała krótko. Gdy zmienił pracę -
wszystko zaczęło się od nowa. Jego nowe zajęcie wymagało bowiem częstego
dogadywania się przy wyborowej i innych trunkach. Anna nie odeszła, gdy
się dowiedziała, że mąż jest już na pograniczu nałogu. Przeciwnie, ze
wszystkich sił zaczęła mu pomagać w zwalczaniu pociągu do wódki. Ale ta
walka, dająca wciąż zmienne rezultaty, nie przynosiła sukcesów. Było
coraz gorzej.
Z roku na rok wzrasta w kraju spożycie alkoholu i powiększa się liczba alkoholików
Był
wówczas o tuzin lat młodszy. Pełen zapału, świeżo po studiach. Od
początku swej pracy zaczął stykać się z... normalnym zjawiskiem:
wszelkie poważniejsze sprawy załatwiało się przy akompaniamencie brzęku
kieliszków. Poprzednio Jan Mołga nie miał okazji pić zbyt często, czy
zbyt wiele. Teraz okazje zjawiły się. W 1958 r. poznał Annę. Nie
wiedziała. Ożenił się. Zachowywanie tajemnicy zmuszało do ograniczenia
picia. Była więc poprawa. Lecz trwała krótko. Gdy zmienił pracę -
wszystko zaczęło się od nowa. Jego nowe zajęcie wymagało bowiem częstego
dogadywania się przy wyborowej i innych trunkach. Anna nie odeszła, gdy
się dowiedziała, że mąż jest już na pograniczu nałogu. Przeciwnie, ze
wszystkich sił zaczęła mu pomagać w zwalczaniu pociągu do wódki. Ale ta
walka, dająca wciąż zmienne rezultaty, nie przynosiła sukcesów. Było
coraz gorzej.
Jest rok 1968. Mołga dawno już przestać marzyć o
karierze. Ostatnio zresztą pracował na znacznie podrzędniejszym niż
dawniej stanowisku, i to zaledwie na 3/4 etatu. Ten wysoki i barczysty
mężczyzna, na pozór okaz zdrowia, w rzeczywistości ma poważne
nadciśnienie i nerwicę. A przecież nie przekroczył jeszcze
czterdziestki. Próbował w ciągu tych 10-12 lat wytrwale leczyć się z
nałogu, ale dopiero teraz zrozumiał, że ta cała wycieńczająca siły i
nieskuteczna mordęga trwałaby tak przez całe życie, gdyby nie...
Stefan
Królikowski pracował kilkanaście lat temu jako sanitarny inspektor.
Kontrolował m.in. wiejskie gospody. "Żeby protokóły lepiej wyglądały -
mówi - częstowano hojnie". Pił coraz więcej. Lecz wtedy jeszcze nie
musiał pić i nie upijał się do nieprzytomności. Z biegiem czasu granica
została przekroczona. Podczas jednej z libacji stracił... zegarek. Po
innej - pracę.
Zatrudniony został jako klasyfikator (skup żywca,
kontraktacje). "Klasyfikatorów zapraszano na popijawy, bo wiele
zależało, jaką wystawi klasę". Królikowski stał się zdecydowanym
nałogowcem. Nieraz wszczynał awantury. Skierowano go do poradni
przeciwalkoholowej, potem podjął nową pracę. Leczenie jednak wpływało
nań tak, że do pracy przykładać się nie mógł. Spodziewał się
przynajmniej, że dzięki sumiennemu wykonywaniu zaleceń lekarskich - w
końcu straci pociąg do alkoholu. Z każdym upływającym rokiem coraz
mocniej się rozczarowywał. Dawane mu lekarstwa nie tylko fatalnie
odbijały się na samopoczuciu i wydajności pracy, ale na dłuższą metę
okazały się nieskuteczne. Gdy tylko ustawało ich działanie - wracał
pociąg do wódki.
Ale mimo wszystko, przez z górą 10 lat wykazywał
zdecydowaną wolę wyleczenia się z nałogu. Potem, z wolna, pragnienie
zwalczenia nałogu za wszelką cenę - stawało się coraz mniej wyraziste.
Wola słabła. Mając lat 45 - wygląda obecnie na co najmniej 55. Gdy
dowiedział się że w Warszawie prowadzone są te doświadczenia, ten prawie
już załamany psychicznie mężczyzna zebrał resztki energii i pojechał do
stolicy...
Tu okazało się, że walka z nałogiem alkoholizmu nie
musi przypominać walki z wiatrakami, czy raczej z jakąś wszechpotężną,
nieprzezwyciężalną czarną magią. Zarówno Mołga, jak i Królikowski - z
którymi przypadkowo zaznajomiłem się - znajdują się aktualnie w
przełomowym niejako stadium ich życia. Od kilkunastu tygodni przejawiają
ostry i niezmożony wstręt do alkoholu. Specjalnie obserwowałem ich i
przekonałem się o tym najzupełniej.
Wstrętu owego nabywają - i
ugruntowują go - biorąc udział w naukowych badaniach pani mgr Marii
Szulc. Chwalą głównie dwie rzeczy: to, że udział w owych doświadczeniach
jest niemęczący (mimo iż trzeba zjawiać się co najmniej kilkakrotnie)
oraz to, że dostrzegają w sobie radykalną przemianę: alkohol absolutnie
przestał kusić, równocześnie zaś samopoczucie jest nieporównywalnie
lepsze, niż w całym okresie poprzednich kilkunastu lat, zwłaszcza wtedy,
gdy leczyli się w poradniach i przy użyciu leków.
- "Jak pan sądzi -
pytam starszego, mizernie wyglądającego Królikowskiego - czy ów wstręt
będzie trwały?" - "Jestem przekonany, że tak - odpowiada tamten - bo
otrzymaliśmy płyty z nagraniem tekstu, wypowiadanego przez prowadzącą
doświadczenia, a ja już taką płytę nawet wypróbowałem, gdy wyjadę z
Warszawy, będę ją miał ze sobą".
Lekarze oraz działacze
antyalkoholowi bardzo niechętnie udzielają odpowiedzi na pytanie
dziennikarza, co sądzą o owych doświadczeniach naukowych. A jeśli już
wyrażą opinię, to dają do zrozumienia, że eksperymenty te zawierają
wiele szarlatanerii i czegoś w rodzaju czarnej magii, czarów-marów itp.
Jednak
spotkałem lekarza, który wyraził nieco inne zdanie: "Proszę pana -
rzekł z pasją - tak naprawdę to chyba niewielu moich kolegów po fachu
uważa to za czarną magię czy coś w tym sensie. To raczej zwalczanie
alkoholizmu u nałogowców wydaje się lekarzom, zwłaszcza tym zatrudnionym
w poradniach przeciwalkoholowych, jakimś beznadziejnym zwalczaniem
nałogów diabelskich. A co do hipnotyzmu - my lekarze po prostu wcale na
tym się nie znamy. Przygniatająca większość z nas nigdy nie widziała,
jak wygląda hipnoza. Trudno od nas zatem zbyt wiele wymagać". Rzecz jest
o wiele bardziej skomplikowana.
A jaka jest opinia psychologów?
Wśród naukowców polskich, którzy uzyskali sławę międzynarodową i są od
dawna uznanymi na skalę światową autorytetami, jest przecież także
psycholog. Wspomniane wyżej przypadkowe rozmowy, odbyte latem A.D. 1968 w
Warszawie - skłoniły mnie do złożenia wizyty prof. doktorowi
Mieczysławowi Kreutzowi. Profesor, człowiek o wielkiej mądrości i
ujmującej sylwetce i fizjonomii, o bardzo serdecznym i szczerym sposobie
bycia, zresztą człowiek uwielbiany przez licznych swych uczniów,
przyjął mnie bardzo uprzejmie, a jego sąd o całej tej sprawie był dla
mnie nawet nieco zaskakujący. Otóż prof. Kreutz jest zdania, że
hipnotyzm w zastosowaniu do zwalczania alkoholizmu jest metodą znacznie
lepszą, aniżeli wszystkie znane dotąd metody farmakologiczne. Powiedział
mi, że ci z jego uczniów, którzy pracują w poradniach
przeciwalkoholowych twierdzą, iż sytuacja jest bardzo zła.
Po
okresach żmudnego leczenia pacjentów - następują kolejne recydywy.
Niezależnie od tego - lekarstwa, stosowane do zwalczania alkoholizmu, są
groźnymi truciznami, są lekami o silnym działaniu ubocznym. Gdyby
chociaż owe leki były skuteczne... Ale nie pomagają. Powodują to
jedynie, że człowiek nie pije. A przecież chodzi o to, żeby człowiek nie
chciał pić. Tymczasem jak tylko skończy się ich działanie - powraca
pociąg do alkoholu. Skuteczność hipnotyzmu, acz nie 100-procentowa (bo
nie wszystkie osoby poddają się hipnozie: musi istnieć bowiem
współdziałanie między hipnotyzerem a pacjentem), jest jednak
nieporównywalnie większa. I - co nie jest bez znaczenia - w najgorszym
wypadku hipnotyzm okazuje się metodą nieskuteczną; nigdy natomiast nie
daje ubocznych, negatywnych skutków: jest metodą absolutnie nieszkodliwą
i bezpieczną.
Uwaga: stosowanie hipnotyzmu jako metody zwalczania
alkoholizmu u nałogowców bardzo rozwinęło się w ZSRR i w USA. W ZSRR
wielu wybitnych lekarzy zaleca tę metodę. Rosjanie mają zresztą bogate
tradycje w tej dziedzinie: już na przełomie XIX i obecnego stulecia
rosyjski lekarz Tokarski miał znakomite wyniki: spośród 700 alkoholików
zdołał właśnie metodą hipnotyzmu wyleczyć całkowicie 80 procent!
Na
Bielany jedzie się dość długo. Potem długo trzeba iść korytarzami, aby
dostać się do pokoju, w którym pracuje mgr M. Szulc. Jest to
pomieszczenie, należące do zakładu biochemii Akademii Wychowania
Fizycznego.
Zwykle już samo słowo "hipnoza" wywołuje dreszczyki
emocji, kojarzy się w myśli z jakąś czarną magią. Tymczasem obserwowałem
doświadczenia pani Marii i moje wrażenie jest takie: wszystko odbywa
się niesłychanie spokojnie i prościutko, tak prosto, że nie wierzyłem
własnym oczom. Ale musiałem uwierzyć własnym palcom, gdy dotykały
zesztywniałych ciał. Żadnych wszakże czarnoksięskich zaklęć, ani
wysilonego wpatrywania się w oczy. Hipnotyzowanie odbywa się przy pomocy
słów. I tylko słów. Nie ma zresztą innej hipnozy, tylko słowna,
werbalna. Pani Maria jest chemikiem i prowadzi te badania z punktu
widzenia biochemicznego. Słuchała wykładów z hipnologii na Uniwersytecie
w Jenie (NRD) w 1965 r. Tam sprawdzono - z dobrym wynikiem - jej wiedzę
i umiejętności.
Hipnolodzy są zgodni w tym, że każdy lekarz
mógłby nauczyć się tej metody: tylko to sprawa odpowiednich studiów. I
właśnie lekarze powinni stosować tę metodę, nikt inny. P. Maria marzy o
tym, by mieć swoją poradnię i uczyć młodych lekarzy tej metody. Chodzi
jej także o to, by do programu studiów medycznych włączono ten
przedmiot. Pokazywała mi mnóstwo książek, jakie z tej dziedziny ukazują
się w światowej literaturze naukowej. U nas w Polsce, p. Maria robi
obecnie na tym polu pionierską robotę moim zdaniem. Ma poprzednika
jeszcze w XIX w.: Ochorowicza. Także Maria Curie-Skłodowska interesowała
się kiedyś mocno tym zagadnieniem...
Janusz Weiss
SŁOWO POWSZECHNE
Warszawa, 12 sierpnia 1968 r.